Nagroda Specjalna Burmistrza- moja. |
Jeśli wydaje wam się, że misato zakochanych to Paryż to jesteście
w błędzie! W kujawsko-pomorskimw XI wieku na wzgórzu wyrosło Chełmno. I
oczywiście mogłabym się rozwodzić na temat krzyżaków i menoitów za sprawą, których miasto rozrosło
się tak jak rozrosło, ale nie o to chodzi. Samozwańczym miastem zakochanych
stało się od 2001 roku, gdy za sprawą pana burmistrza wzięto się za promocje
miasta. Co ma Chełmno?
a.
a.Gotyckie kościoły (wyjątkowo imponujące,
obdrapane, zjedzone przez czas i przez to prawdziwe i klimatyczne)
b.
b.Jezioro Starogrodzkie (często zamykane przez
sanepid)
c.
c.Relikwie św. Walentego
Co lubią turyści? Najbardziej to jezioro. Ale miasto żyć nie
ma z czego, a po kościołach to nawet najwięksi zapaleńcy chodzić nie chcą. Tak
więc uwieszono się na św. Walentym i CHEŁMNO- MIASTO ZABYTKÓW I ZAKOCHANYCH
zostało hasłem promocyjnym. W ramach tego zorganizowano ogólnopolskie plener
studentów architektury. Tak więc pojechaliśmy.
Dream team- piękni zdolni i zupełnie sobie obcy. Każde z
innej bajki. Malowaliśmy z tego samego miejsca, z tym samym kadrem, a różnice
były olbrzymie. Na postawie naszych obrazów można by zrobić niezłą
psychoanalizę… A co najbardziej zabawne ten mix zadziałał, zaskoczył! I chociaż
pierwszy dzień był cały czas swoistym badaniem gruntu, szukaniu i drobnych
uprzejmościach, o tyle po kilku dniach okazało się, że za sobą przepadamy. Do
tego stopnia, że aż nas Radom nie lubił w związku z faktem, że się izolujemy i
nie chlejemy z bongo (lub inaczej zwanego leja). Urządzenie te jest tak
potworne, że ja na nie patrzeć nie mogę i służy do szybkiego upodlenia się.
Idea główne spić się tanio. Wlewa się więc przez gumową rurę z lejem wprost do
gardła pół litra piwa.
A wymyśliliśmy sobie że w sumie to jesteśmy artystami.
Piliśmy więc tyle ile było, papierosy wychodziły jak cukierki, by potem z
samego rana od 9 malować na mieście. I znów byłam artystką, siedziałam byle jak
w wielkiej niebieskiej koszuli wymazanej farbami i krótkich szortach jeszcze
bardziej pstrokatych farbami niż koszula, włosy spięte pędzelkiem, chustka na
czole i papieros w ustach. Popiół sypał się na bruzdy świeżej farby, a oczy
bolały od mrużenia i szukania kolorów. I wcale nie było mi wstyd, że chodzę brudna
na nogach czerwoną farbą, że odrobina ultramaryny spłynęła mi po kostce, a za
paznokciami mam kobalt. To były jak barwy wojenne, walka ze światłem, które
uciekało co chwile i kolorem, który zmieniał się wciąż. Goniłam więc światła z
lubością i zachwytem, gdy nasza opiekunka tłumaczyła jak uzyskiwać odpowiednie
odcienie, jak labować, czy bawić się piórkiem. Wciągnęliśmy się w to na tyle,
że jak na skrzydłach lecieliśmy by chlapać chodniki farbą, rozsypywać suche
pastele i zalewać tęczową wodą trawę.
Pijackie noce, powolne słoneczne poranki, nocne kąpiele w
jeziorze i zachwyt, że jest tak. Wpadliśmy w rytm pracy, weszliśmy w swoje role
w grupie, i zawiązywaliśmy między nami jak sznureczki różne uczucia w których
się ostatecznie gubiliśmy. I tylko gdy rozstawaliśmy się na dworcu w Toruniu to
chciałam skacowana trochę płakać, że już czas w swoją stronę. Swoje poczynania
z pleneru dodaje chociaż stopniowo.
I Nagroda- Wołodia Tsapuk (do do dodania na mapie Goryczko- Ukraina)
Kobieto, coś cudownego.. Zazdroszczę talentu! Od zawsze o tym marzyłam - to, albo śpiewanie. Niestety, z niczym mi się nie udało ;)
OdpowiedzUsuń