poniedziałek, 25 czerwca 2012

Goodbye my love.


Dziś mam humor idealny do gwałcenia, podpalani i zabijania- leniwy, chłodny i zabójczy nastrój. Taki którym obdarza się najgorszego wroga i raczy jak zatrutymi cukierkami. Do tego delikatna mgiełka melancholii i już jestem ja dzisiaj.  Ale to tak tylko przy okazji.

Stała się jednak dla Krakowa rzecz przykra.  Chociaż to względne dla kogo przykra… Bo może właśnie dzięki temu będzie chwila spokoju, na tych brukowanych ulicach, biedny Adam nie będzie gorszony obscenicznymi scenami wieczoru, gołębie odrobinę schudną( bo są już tak grube że nawet ciężko im latać i często zdychają spadając gwałtownie z nieba czemu winny jest na pewno cholesterol tamujący ich małe żyłki), odetchną podszczypywane kelnerki, a pobliskie browary  zwolnią odrobinę i zmienią system zmianowy, a dziwki z Kleparza przestaną być jak brytyjska autostrada.
ANGLICY WRACAJĄ DO DOMU.

Smuuutno.
Wczoraj dane mi było rzecz całą- czyli przegraną oglądać na wielkim telebimie na błoniach. Kulturalnie piknikowaliśmy z Michałem przed ekranem i śmialiśmy się z anglików wokół. Chociaż Kajka jest stanowczo fanem anglików i kazał sobie na policzku wymalować czerwony krzyż na białym tle. Strefa kibica w Krakowie jest jednak słabo zorganizowana. Funkcjonują w niej te potworne talony, które wcześniej trzeba wykupić w kasie. Jest to bzdeta, która rzekomo ma uchronić turystów przed kradzieżą, ale by talony dostać trzeba za nie zapłacić gotówką, a tą trzeba mieć de facto przy sobie. Więc tak czy inaczej można stać się łupem. Ponadto talony są po 1 zł. Więc gdy chcieliśmy coś zjeść dostaliśmy 24 karteczki- nadmiar, każde o nominale 1 zł.  Gdy jednak cała rodzina chce coś zjeść i przepuścić całą stówę- pojawia się poważny problem trudny do rozwiązania. A kolejka rośnie w nieskończoność.
A Anglicy jak to Anglicy, nie wiele mają w sobie z dżentelmenów ubiegłego wieku, angielki niewiele z dystyngowanych dam poprzedniej epoki. I tak sobie siedzieliśmy na mokrej trawie wśród brytyjskiego akcentu i już przy karnych się niemal pospałam. I nawet będzie mi tych anglików brakować. Bo jak się zamknie oczy i się na nich nie patrzy to sam akcent jest jak dreszcz. I Rooneya mi też szkoda. I pięknych żon piłkarzy tym bardziej- chociaż w Krakowie się podobno nudzą… Ale natura nie znosi próżni i dość szybko miejsc Anglików w hotelu Starym zajmą Japończycy, Francuzi, Niemcy.

Po użalałam się więc chwilkę.  Idę płakać nad geometrią i straconą na rzecz Francji przyjaciółką.

2 komentarze:

  1. myślałam, że ten rzewny tytuł to do mnie, a ty mi tu z Anglikami!
    Jak mi gorąco i parno! Aż się tym Lyonem zmęczyłam i wróciłam na taras.
    Skype wieczorną porą?

    OdpowiedzUsuń
  2. wciąż czekam na swojego angielskiego męża ;))

    OdpowiedzUsuń

Co myślisz.