Nie powiem, marzą mi się wakacje.
Właśnie spaliłam jedną ośmiu ściereczek w moim mieszkaniu, przecierpiałam smutny dla nas finał Euro i zakopałam się w książkach jak w okopach. A a oknem słońce, niebo jest włosko- błękitne i nagrzewa mi balkon na który ja nie mogę wyjść. Wywieszam więc chwilowo białą flagę, gdy wokół same przykrości. Na tenże własnie jasny balkon wczoraj spadło jak kometa pisklę gołębia. I czułam się jak w Hitchcocku, gdy smutnie zdechło na moich płytkach. Błonia o 22.35 były jak biało-czerwony grobowiec, może właśnie adekwatnie pod Kopcem Kościuszki- symboliczną jego mogiłą. A do tego włącza mi się trochę Rzym ( a propos architektury preromańskiej) i Paryż (przyokazji gotyku), i wieś dziadka (bez okazji), więc aktualnie bym sobie uciekła. Tym bardziej, że isoubisou już ucieka 24 czerwca i ja bym ją gdzieś chciała dogonić.
Kraków zaś stał się tyglem narodowości gotującym się na tym słońcu i bulgocącym w skwarze. W mieszkaniu na przeciwko drze się jakaś turystyczna para- włoska. Mojej amerykańskiej sąsidki nie ma- pewnie i ona uciekła za miasto, a Krakusów jeszcze mniej. Też się pochowali.
Mnie więc został balkon na którym grzeje białe jak dół po wapnie nogi z głową w mieszkaniu, a właściwie z głową pod Santa Maria di Maggiore lub w chłodnej katedrze Sant Denis.
I marzę by stać się czekoladką nad morzem Śródziemnym. Z tej okazji i na cześć zwycięskich greków (sic!) wpadłam na pomysł gotowania Tzatzików. Bo jak się trzeba uczyć to człowiek momentalnie głodnieje.
Małe odkrycie architektoniczne a propos katedry w sant Denis albo Notre Dame de Paris. Rok temu we wrześniu zanim jeszcze zaczęłam studJować (bo ja nie studiuję jak trzeba) Izabella pod na Ile de France zapytała mnie o co chodzi tymi dostawionymi do boków katedry łukami.
A nie byłam jeszcze tak mądra by jej dokładnie wyjaśnić o co
chodzi powiedziałam zdawkowo, że przenoszą obciążenia.
Wyedukowana
aktualnie ja, mogę teraz lepiej na to odpowiedzieć. I sama jestem zachwycona jakie to wspaniałe.
Im wyższe stawały
się katedry- spełniając tym samym założenia gotyckiej architektury tym większy
problem się pojawiał czysto konstrukcyjny. Budowla miała być lekka, piękna,
strzelista, doświetlona i zabierająca dech w piersiach. Ale cienkie ściany w
dodatku możliwie jak najbardziej zapełnione wielobarwnymi witrażami nie były w
stanie unieść pięknych sklepień krzyżowo żebrowych i dachu. Pomiędzy więc
oknami starano się ściany maksymalnie
wzmocnić poprez dostawianie do nich dość prostych konstrukcji takich jak na bazylice Dominikańskiej Świętej Trójcy w Krakowie.
Gotyk jednak dojrzewał, a budowniczowie rządni sławy
i poklasku rozciągali swoje sklepienia coraz wyżej.
Wraz dojrzewającym
gotykiem zmieniła się też wyraźnie ornamentyka. Nie tylko zachwycało wnętrze
ale i zewnętrze. Dlatego te te nieszczęsne łuki- czyli przypory stały się małymi
dziełami sztuki. Ażurowe i delikatne przestały być tylko szpetnym elementem
konstrukcji ale „skrzydłami motyla”. Tylko dzięki którym te wszystkie witraże
mogą nas tak mamić barwami. Z czasem łuki przyporowe rozbudowywały się coraz
bardziej bo i katedry rosły wzwyż. Z 36 metrów pięły się do 42,5 (Katedra Saint
Denis) i 46 metrów (Katedra Notre Dame de Paris). Niestety ambicja ich przerastała co doprowadzało do katastrof budowlanych. Udoskonalone
zachwycają jednak do dziś- podrasowane, podkańczane stoją. Te rozbudowane
konstrukcje odciążają przeszklone ściany i przenoszą obciążenia w dół ku ziemi.
O! Czułam się pod nimi maleńka. Aż przejrzałam sobie z radości i miłości do
łuków przyporowych zdjęcia Paris i
płynę.
Katedra w Saint Denis ( Nie ma tu ścianki która mogła by dźwigać sklepienie!)
Takie to sprytne i Łądne że nie mogłam się wami tym nie podzielić! Wracam do okopów.