piątek, 6 września 2013

Wielki Brat


A więc zapoznałam. Spotkałam.

Wreszcie przyjechała Marta więc pobiegłyśmy naturalnie na ploty i jedzenie na miasto.
Wieczorem całe podekscytowane miałyśmy poznać swoich francuzów. A że ułożono w nas pary damsko męskie, to przyznam się, że spędziłam pół godziny na ubieraniu s- przebieraniu. Powód był dość prosty- najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Umówiliśmy się na Place de Comedie. Przyleciałyśmy naturalnie spóźnione. A nasi mentorzy- z obstawą.

Swojego poznałam od razu. Jb- Żip- Jean Babtiste. Blondyn z zarostem o lekko surferskim wyglądzie. Martowy Jean był wysokim i uroczym brunetem o chłopięcych oczach. Bisous bisous- chociaż całowaniem to nie można nazwać. We Francji przy powitaniu raczej przybija się piątkę policzkami wydając przy tym przeciągłe cmok. Nie ważne czy jest się dwu metrowym drabem, czy czarnoskórym pakerem i tak się trzeba przywitać. Wyobrażam sobie mojego brata Matika cmokającego się z kumplami na boisku i za każdym razem się śmieję.  

Na dzień dobry małe faux-pas. Zaczęłam od cmokania słodkiego Jeana na którym jakoś skoncentrował się mój wzrok. Drobna brunetka skwasiła się nieznacznie. Potem obie towarzyszki dał nam chwilę na poznanie się Więc szliśmy wąskimi uliczkami Montpellier jak wycieczka. Z przodu dwie panie z tyłu mentor- polka, mentor- polka.

Wpadłam w dzikie francuskie gadulstwo. Tak jakby miesiąc, który spędziłam w Cap Ferret był zakonem z klauzulą milczenia. Podsycało mnie zrozumienie w oczach Żipa i jego kolejne pytania. Sukcesy konwersacyjne podnosiły moje morale. Więc byłam jeszcze bardzie rumiana z emocji, jeszcze weselsza i jeszcze głośniejsza, co spotkało się ogólną sympatią nawet ze strony obstawy. Połówka Żipa- nazwijmy ją roboczo Mewa, (gdyż jej imię brzmiało podobnie) była krępą, ładną, zadbaną brunetką i chyba wykluczając mnie jako zagrożenie i widząc moją otwartość rozmawiała ze mną sympatycznie. W małym klimaty cym barze postawili nam piwo z brzoskwiniowym sokiem  i zagadali chwilę. Szalonej imprezy nie było. Ale był to miły wieczór- organizacyjno-zapoznawczy. Chociaż Marta potwierdziła że pijemy dużo i czystą (alkoholiczki), że  ktoś tam wciągał dezodorant przez serwetkę (tanie ćpunki) oraz Francuzi są uważani w Polsce za egoistów (bez komentarza).


Żip bardzo się poczuwa do swojej roli. Martwi się i zastanawia nad wszystkim. Zorganizował nam wypad na plażę, zabiera mnie jutro do szkoły i wyrobić legitymacje i kartę miejską i telefoniczną i wszystko. A do tego obiecał mi wycieczkę architektoniczną po nowoczesnym budownictwie Montpellier. Więc go już kocham jak brata. Jego Mewę też lubię. I aż szkoda że nie była dziś z nami na plaży. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co myślisz.