czwartek, 25 lipca 2013

Wsi

 Zaraz wyjeżdżam. Na pół roku. To wydaje się prawie być jak "na zawsze", "na wieki" takie to płytkie swą oszukańczą głębią. A tak się żegnam. A tak się przytulam. A tak się tym pieszczę. Chociaż dużych słów nie lubię. Bo miło jest cierpieć, że na razie szlaban na te widoki i kwiaty, na duszne od słońca i traw łąki wsi moich dziadków. Więc się cieszę. Leżę w tej sieli, zieleni wdycham zapach siana. Po prawej nodze chodzi mi mrówka, po lewej biedronka. Jakiś kłosek drapie mnie  czule po czole . Szczekają we wsi psy, szepczą kłosy, terkoczą traktorki, jazgoczą w sadzie ptaki. I tak mi dobrze.

środa, 10 lipca 2013

Nie spotkamy

Podróże pociągami to mój ulubiony sposób przemieszczania się. Siedząc w wagonie, przy brudnej szybie, z trzepoczącą granatową firanką na średnio wygodnych fotelach czuję się jakbym grała w starym filmie, a wagon był tylko atrapą. Za oknem leci taśma z rolki z krajobrazami, miarowe tętno powietrza łopocze zasłonami. Szyby nad siedzeniami są brudne i popękane, nie mam gdzie postawić nóg, a wychodzą na korytarz zawsze się potykam o współpasażerów- a mimo to uwielbiam pociągi. Zawsze czekają w nich przedziwni ludzie. A jest to trochę jak w gabinecie psychologa, tylko lepiej. Jesteśmy sobie obcy, nie spotkamy się już więcej i zaczynamy rozmawiać. I tak telefon przepełniony mam dziwnymi znajomościami- Iloną studiującą aktorstwo w Krakowie, Dominiką prawie prawnikiem ze Szczecina, Tomkiem studentem politechniki, Davidem couchem. Mnóstwo było też znajomości z założenia z nadzieją na NIE kontynuowanie np. z Ewą co jest studentką turystyki i straciła dziewictwo z Turkiem, gdy pracowała jako rezydent w jednym z kurortów, albo z Jarkiem co uczy się pilnie i jeździ co tydzień do domu expresem Inter City, był też starszy elegancki pan Co pracował dla ONZ znał 6 języków i tłumaczył mi, że zdrobnienia zależą od narodowości, tłumaczył mi jak buduje się w Afryce, oraz jak pogodzić zwaśnione plemiona i stworzyć z nich państwo patrz Sudan, był także Poważny człowiek co się zajmował energetyką w Polsce i podobało mu się jak rozwiązuje konstrukcje belek, psioczył na temat kryzysu energetycznego i elektrowni jądrowej, która nigdy nie powstanie, zakochałam się w dwóch starszych przyjaciółeczkach co częstowały mnie własnymi ciastami i polubiłam prostego faceta co kochał swoją żonę i pokazywał mi zdjęcia swoich dzieci. Zaprzyjaźniłam się w pociągu też z parą Australijczyków- ojcem i córką oraz próbowałam swoich sił w rozmówkach francuskich. Usłyszałam parę ciekawych historii z życia i parę raczej nużących.
Dzisiejsza jednak znajomość była chyba jedną z tych ciekawszych. Może zacznę je spisywać lub kolekcjonować.
 Na początku przedział jest scena. Aktorów dwóch.
-Jaki masz numer miejsca?-ja.
-55
- Mogę ci zająć…
-Nie lubisz jazdy tyłem?  Mnie to wszystko jedno i tak zaraz zasnę. Jak padnę…
-Zmęczony?
-Jechałem dziewięć godzin na rozmowę o pracę i spałem tylko 2 godziny, ale i tak mnie nie przyjmą,..
-PIWOOO JASNE PIWOOO, PIWOO JASNE piwo?- na scenę wkracza dziad z plecakiem.
-Jakie pan ma?
-Tyskie
-Po ile?
-6
-5
- Dobra
-Chcesz?
Kręcę  głową. Widać nie przekonująco bo mówi:
-Dwa  proszę.
Typ człowieka niebrzydkiego i nieładnego. Twarz taka, że wszystko zależy jak go ubrać- twarz plastyczna, równie dobrze pasował do niej przyklejony sztucznie uśmiech, co gniewne spojrzenia buntownika. Tak samo prawdziwie wyglądał by w glanach jak i w wykrochmalonej koszuli. Trzymam w ręku książkę. Chcę czytać, ale w myślach zgodziłam się na to piwo co stoi prze de mną. W przedziale jest duszno a z puszki uciekają mi bąbelki. Bardzo chce mi się pić. Od razu rzuca mi się w oczy zawieszony na jego szyi srebrny różaniec i krzyż na drewnianych koralikach.
Waham się- chrześcijanin czy żigolo.
-Bo widzisz to wszystko zależy od uśmiechu. On mówi 6, a ja 5.
-Dobierasz uśmiech do osoby? Czy sytuacji?
Od tego pytania zostałam brutalnie wprowadzone we wszelkie arkana manipulacji. Uświadomiona, że na wszystko są sposoby i WSZYSTKO mogę mieć. Rozwój osobisty jest najważniejszą rzeczą w życiu, która zapewnia szczęście i dzięki samokontroli i pracy nad sobą jestem w stanie wszystko uzyskać.
PRZEKUWAJ MARZENIA W RZECZYWISTOŚĆ. NIE MA NIC ŁATWIEJSZEGO!
Powinnam była siedzieć z notesikiem i długopisem i namiętnie notować. Spojrzałam na grubą cegłę białej książki leżącej obok niego. Z okładki uśmiechał się facet w garniturze o amerykańskim śnieżnym i aż bolesnym uśmiechu, w garniturze lata 90. Nie zapamiętałam tytułu, ale głupio zapytałam o treść. Wykład toczył się dalej, a ja zgadzałam się buntowałam przeciwko temu co mi mówił. Bo jeśli można dziewczynę zdobyć za pomocą triku:
Pokazujesz pusty nadgarstek
-Cześć, która jest godzina?
Dziewczyna odpowiada. Dziękujesz.  Należy odejść by wrócić się po 10 sekundach. Z zegarkiem w dłoni i tekstem:
-Tak naprawdę to mam zegarek, ale od razu zwróciłem na ciebie uwagę i nie wiedziałem jak zagadać. Umówisz się ze mną na kawę?
Jeśli wszystkie pochłaniają „komplementy” w typie :”Ta sukienka wygląda na Tobie nieźle” to jest naprawdę źle. Jeśli na wszystko istnieją techniki, to czy to nie zabiera nam własnej osobowości? Czy to nie jest oszustwo? Jak cichy miś zamienia się w tygrysa to tak jak owca w wilczej skórze, a potem rozczarowanie.
 Siedząc naprzeciwko tego chłopaka czułam pewien delikatny fałsz. Ale było to jak z piosenki „sztuczny miód”- fałszywe , ale zjadliwe. Wyuczony sposób działania na rozmówce wszedł mu już w krew, ale sprawiał, że mnie cały czas intrygował. . Przy tym wszystkim był jak iluzjonista co tłumaczy swoje sztuczki. To co opowiadał mimo, że nie było powieścią ciekawiło mnie i chociaż się nie zgadzałam to się zgadzałam. A gdy wypiłam piwo to się kłóciłam chociaż nie potrafiłam przeforsować swoich argumentów- co też jest oznaką, że zostałam zmanipulowana- nie tylko spita.  Chociaż po wygranym zakładzie dostałam jeszcze Kasztelana, którego podzieliłam nie równomiernie z przegranym.
Nawet nie wiem kiedy wszedł temat rodziny i płynnie seksu. Był to chyba jedyny chłopaka, który przyznał się dość szczerze, że ma małego penisa i lubi grę wstępną. Twierdził, że rozkosz kobiety jest równie ważna co faceta i „na śniadanie następnego dnia trzeba zasłużyć”. W jego życiorysie przewinęła się też dziewczyna z którą chciał się ożenić, ale się między nimi zepsuło i decyzja porzucenia  domu w wieku 18 lat- od tak. Jego matka jest malarką, ojciec słabym kochankiem, babcia tak zwanym moherem, a on ambitnym, niskim 22 latkiem. Ma pokręconą moralność i jest silnie wierzący chociaż na swój sposób. W typie islamskim- jak allah nie widzi to można wszystko. Aż się zrobiło tak szczerze, że cały ten wystudiowany coucherski ton opadł nawet nie wiem kiedy i siedział naprzeciwko  cały cichy, bez tego wcześniejszego nakręcenia i chodzącej cały czas nogi, bez tego strasznego speedu.
I opowiadał mi o koszmarach które go dręczyły, o strachu który go nawiedzał, i o czymś ciemnym co w nim nadal siedzi i czego się boi. Zaprzestał tej gestykulacji, którą tak czarował. I chyba tym mnie trochę urzekł.  Bo przyglądałam się mu zaciekawiona w tym dziwnym przedziale i miałam ochotę jechać dalej. I wisiało jakieś napięcie w powietrzu.
 Bo to była podróż. Bo się nie spotkamy nigdy więcej. Bo powiedzieliśmy sobie za dużo. I bo show must go on.

Często wydaje mi się że pociąg to taka maszyna co funkcjonuje poza światem i poza czasem. Dlatego usprawiedliwia każdą szczerość, a aktorzy mają przerwę. Scenka skończyła się po pierwszym akcie. A potem bezmaskowość przedziału, i peron jak nowa scenografia.
Sammy Slabbnick

środa, 3 lipca 2013

Boski hedonizm wśród poziomek

Zapomniałam jak smakują poziomki. Ich zapach jest uderzająco-uzależniający, 
wchodzi w krew. I gdy na klęczkach w długiej sukience zbierałam je  w chaszczach na nowym cmentarzu wygrzebując spomiędzy długich źdźbeł trawy czerwone wielkie jak truskawki jagody to nie czułam się jak świętokradca, ale jak błogosławiona. Miejsce w którym tak bluźnierczo oddaje się zmysłowemu obżarstwu było ogródkami działkowymi, gdy jednak Tomaszowska nekropolia przestała wystarczać zachwaszczony i już dawno opuszczony teren zaorano. Ziarna jednak nie giną i już od wielu lat wśród wysokich na półtorej metra pokrzyw ( prawie moje wzrostu) grasuję ja. Komary zjadają mnie żywcem, ale gdy odsłaniam kolejne liście, a spod nich wyłaniają się owoce to nie mogę się powstrzymać  by nie zbierać dalej.  Myślę sobie co myślą sobie. Bo w końcu tu leży czyjaś babka, mąż, dziecko. A ja w chaszczach siedzę. Ale niebo jest takie błękitne, komary tną tak zawzięcie, a poziomki są takie słodkie, więc skubię dalej z wyrzutami sumienia. Gdyby się zastanowić głębiej to ziemia cmentarna jest święcona, z tej ziemi wyrasta poziomka, to czysty dar niebios  i bilet do nieba (w pewnym sensie). Egoistycznie dłubię dalej. Wystraszyłam bażanta, który z suchym trzepotem skrzydeł uniósł się w górę. Też święte zwierze. I naszły mnie rozterki religijno-moralne, powstałe pod wpływem słońca i przemęczenia zapewne.

Zaszła poprzedniego dnia następująca rozmowa:

-Aguniu.
-Tak, babciu?- mówię ja tonem niezainteresowanym.
-Bo widzisz jak byłam w Gierszwałdzie na pielgrzymce to tam było takie cudowne drzewo. A kościół taki wielki był i piękny. I to miejsce cudowne za szybką gdzie się Matka Boska pojawiła pastuszkom, a nasz Ojciec pobłogosławił. No i tam w sklepiku kupiłam taki materiał – wzrok na kiepskiej jakości tkaninę z wyszytą literą M- jak Maryja, byle jak zrobione- i ksiądz proboszcz mówił, że jak się przyłoży do tego miejsca…
-To promieniuje?
-Nie mów tak, wierzący katolik to wierzy. Takie miejsce cudowne gdzie tam się Matka Boska objawiła. To w portfelu trzeba nosić. I tak mam dwa i myślałam że dam Tobie albo Mariuszowi.
-Daj Mańkowi on jest bardziej narażony.
A tu moja babcia jakby porzuciła wątpliwość komu się należy święta szmatka.
-Nie, no Tobie Aguniu, jak wyjeżdżasz.


I wtedy się zastanowiłam- gdzie kończy się wiara, a gdzie zaczyna kupczenie? Gdzie jest bajka, a gdzie cud? Wątpliwości nie mam-Bóg jest, ale gdy w dobrej wierze kochająca mnie kobieta wciskała mi zafoliowany cud to czułam dotkliwy niesmak. Wstydziłam się za nią, za siebie, za kościół i nawet medalika się wstydziłam na szyi. Czułam się tak jak, gdyby wmawiano mi że prezenty pod choinką to przyniósł Mikołaj. I faktycznie Mikołaj istniał, i to prawda wszystko tylko bardzo wypaczona i wykrzywiona, a prezent to niekoniecznie dzieło zmarłego biskupa. Łatwiej było mi sobie wmówić, że od cmentarnych poziomek zostanę świętą niż to że, dostałam cudowną chusteczkę  co się na chłonęła sanktuarium w Gierszwałdzie i teraz chroni mnie przed wszystkim, a szczególnie chroni mnie od spadających samolotów, zatruć serem camembert, francuzów napastliwych, zepsutych win i olbrzymich meduz Lazurowego Wybrzeża. Jak daleko sięgają magiczne mocy Gierszwałtu i czy to Politechnika nauczyła mnie suchej pragmatyczności? Czy prawdziwa wiara to  wiara w święte drzewo Świętej Lipki, kamienie wypalonego Mejugorje  i ciemne wejrzenie Czarnej Madonny? Gdzie mój artystyczny mistycyzm? Czy to budownictwo nauczyło suchości rozumowania, do tego stopnia , że nie uwierzę iż sama nieskończona moc Boga (lub jak inaczej go zwą) cud sprawiła? W „Zwierciadle” przeczytałam wywiad z niejakim doktorem Ebenem Alexandrem, który doświadczył śmierci i co dziwne przeżył. Relacje jego z zaświatów sprawiły, że śmiałam się z niego szczerze, bo takiego kiczu w niebie nie zniosę.
 Fruwanie na skrzydłach motyla?- Nie, dziękuję. 
Zmysłowym jestem konsumentem religii , ale tylko w dobrym tonie. Wyznaję dobro, hedonizm i Boga, ale takiego, który nie ześle na mnie pioruna, że raczę się poziomkami co na cmentarzu rosną.


wtorek, 2 lipca 2013

Zielone winogrona

Jadąc z Krakowa pociągiem wystawiłam swoją kręconą głowę za okno. To była ta przyjemna pora zmierzchu.  Pociąg był do Tomaszowa Mazowieckiego.

 Nuciłam sobie:


 Widziałam pola nad którymi zbierała się szarawa kołdra mgły. Na horyzoncie ciemniał las oddzielający brunatno złote pola od różowego nieba. Czułam zapach tego małego miasteczka przesiąknięty wonią kominów i spalonego węgla, dymu unoszącego się z  małych domków wzdłuż nasypu. Napełniło mnie to dziwnym spokojem, który czuje się w dzieciństwie i przypomniała mi się jazda na bagażniku roweru babci, gdy Tomaszów był miastem znanym z doskonałych garniturów firmy Pilica, gdy w małej szklanej kuli w pokoju zastawionym meblościanką wypełnioną kryształami pływała złota rybka otrzymana w prezencie od Pawełka, gdy chodniki były mniej dziurawe, a przy każdej ulicy rosły wierzby co wyglądały jak pałki z długimi witkami. Naszedł mnie dziwny i tkliwy sentyment do rynku, gdzie kupić można wszystko co pachnie kiczem oraz wysłuchać najnowszych hitów discopolo, do wielkich kamiennych donic na Placu Kościuszki wypełnionych paskudnymi czerwonymi pelargoniami, do łuszczącej się muszli koncertowej, gdzie odbywałam swoje pierwsze publiczne występy przed wąską publiką czyt. babcią.  Ta tkliwość jest złudna, oszukańcza, zmienia mój obraz miasta. Nie widzę go takim jakim jest – zapijaczonym, zabrudzonym, mdłym. Jest w moich dziecinnych wspomnień miejscem czarownym i magicznym. Nikomu nie podoba się śmierdząca Wolbórka, nikogo nie zachwyca jaskółcze ziele, nikt nie kocha Panny na Niedźwiedziu, i nie docenia walorów estetycznych PRL-owskich pomników które przedstawiają „niewiadomoco”. Nikt nie lubi Warszawskiej wylotówki, nikt nie kocha piachu na ulicy Jagiellońskiej, która po deszczu jest rzeką, nikogo nie hipnotyzują dwa wysokie kominy producenta płytek, które mrugają czerwonymi światełkami… Nikt tylko ja.  Więc wdycham smog -nie mgłę, wilgotny i ciężki, zachwycam się płaskością pól, drży mi głos i chętnie podzielę się zielonymi winogronami z kimś co też ma okulary smarkacza na nosie i dostrzega rzeczy takimi jakimi są.