piątek, 20 kwietnia 2012

Płynie Wisła płynie

Bo jest taki dzień i takie miejsce i na prawdę nie ma sensu iść na Geometrię Wykreślną skoro jest kartkówka i nie warto robić nic po za nasłonecznianiem się. Więc z Kingą (która regularnie mnie sprowadza na złą drogę) leżałyśmy na murku nad Wisłą jedząc 300 dag kandyzowanych ananasów, dupyłowiącwtłumie, ja brzydko się zaciągając i epatując nogami w rajstopach, Kinga opowiadając historię swego życia przez wszystkie spełnione lub mniej spełnione nadzieje na związek i zaklinając się że za mąż się na razie nie wybieramy. Bo co z tego, że dużo koleżanek już się zaręczyło, że mamy lat 20, jesteśmy piękne i młode oraz samotne.... I w tym guście dalej co jest dość męczące dla niewprawionych.  Lubość i błogość była ciepła jak te promienie i z głowy wyleciały nam przekroje stożka oraz walca oraz zupełnie nie obchodziło nas wypośredniczanie dachów (wiedza tajemna i niepojęta), z tego nie myślenia wyszły te oto bazgroły.

Kinga- skarbnica przysłów mądrych i cennych


Takie śliczne mała i różowe z obwarzankiem krakowskim

Dżewo nade Wisłą i pączki- Wiosna


czwartek, 19 kwietnia 2012

Stary Kleparz




Bo. Podobno w Warszawie(kochana) pada. A mimo piosenki z radia „A w Krakowie na Brackiej pada deszcz…” na Sławkowskiej sucho i jasno. Ptaki niemożliwie ćwierkają na drzewie za oknem, czego moja biedna zmaltretowana głowa nie jest w stanie znieść i wszystko nagle wydało się czyste, miłe ciepłe i jasne. I na tym moim balkonie naszła mnie niezwykła refleksja- że to wiosna i jak to cudownie móc to wszystko odbierać, oddychać, żyć i tak dalej. W te banały zaplątałam się na tyle głęboko, że usiadłam na zimnych płytkach zapruszonych popiołem i wszystko mi było jedno jak będą potem wyglądać  moje spodnie i w tymże stanie upojenia zjadłam pomarańcze która spryskała mnie sokiem  przy zdejmowaniu białej błonki z miąższu.

O cudownej leczniczej działalności Starego Kleparza wspominałam nieraz. A temat wraca jak bumerang na wiosnę.  Bo znów na stołach zaczęły się piętrzyć słodkie i cierpkie, kwaśne i ostre, aromatyczne i mdłe, wielkie i małe, zielone, żółte, czerwone i różowe wszelkiej maści i charakteru warzywa i owoce. A przechodząc obok fioletowych wielkich bakłażanów, pomarańczowych jędrnych i słodkich pomarańczy u mojego ulubionego dealera owocowego, czy taniuśkich i dorodnych rzodkiewek, aż wstyd sobie odmówić witamin. Więc grzebie się w kieszeniach, wszelkich torebkach, przegródkach i szuka drobnych. A pretekst- no przecież to jedzenie- zyskuje znaczenie magiczne i staje się mantrą gdy przechodzi się obok straganów pełnych soczystych i różnego rodzaju jabłek- od twardych i jędrnych Ligoli, przez kruche lekko ziemniaczane Rubiny, chrupiące i miękkie Elizy, Championy, Antonówki i inne… A jak się biegnie na zajęcia bez jedzenia śniadania czy obiadu- to łapie się co bądź wpadnie w dłonie- czyli jabłka, krakowskie obwarzanki kruche i świeże z samego rana, gruszki Konferencje i jogurty z pobliskiego Kefirka.

Przed Kleparzem codziennie stoi człowiek z futerałem. Wyciąga z niego miodowo-dębowe skrzypce, które mają delikatny połysk chociaż są już bardzo zniszczone. Sam zaś Człowiek wygląda nijak. Jego twarzy nie zapamiętałby nikt, i nawet w ten dzisiejszy dzień słoneczny, miała na sobie długą zniszczoną kurtkę i bardziej przypominał bezdomnego niż skrzypka, a w oczach miał jakiś smutek właściwy ludziom przegranym.  Na twarzy nie ma wypisanego żadnego wieku. Zupełnie jakby był i młody i stary. Wzór przygnębienia, jakby cień i szarość. I gdyby stanął przy murze nie zaś w samej bramie targu to pewnie byłby niewidzialny jak powietrze. Gdyby nie jeden szczegół- muzyka. Ma w sobie coś magnetycznego, a pasaże wychodzą spod jego palcy lekko i naturalnie jakby przez przypadek, mimo że jego twarz nie nabiera żadnego wyrazu. Gra koncerty skrzypcowe Mozarta a wokół przekupki gadają o sąsiadkach koleżankach, dzieciach, zachwalają wijące się w wielkiej plastikowej torbie staniki w różnych odcieniach i chińskie, szpetne bluzeczki. Wcale nie obchodzą ich napięte jak struny tony i zupełnie jest im wszystko jedno, że słuchają czegoś tak pięknego, że nawet moje serce z kamienia mięknie. Siedzą z torebkami czosnku, żółtymi więdnącymi im w dłoniach żonkilami, w moherowych beretach, chustkach, utapirowane lepiej lub gorzej, w uśmiechu sztucznych zębów, koronek lub nagich dziąseł i wcale ich tam skrzypek nie zachwyca.

-Jadą goście jadą- zaczyna śpiewać drżącym,schrypłym głosem jedna z nich.

I nagle wszystkie z nich kończą rozmowy, dyskusje, przestają zachwalać bawełniane koszule nocne, pakują pośpiesznie plastikową biżuterię i różne inne śmieci poznoszone z domów, stają się nerwowe, upychają wszystko jak najsprawniej. Jakaś kwiaciarka z wyliczonej zapłaconej dokładnie sumy z tego roztargnienia wypłaca resztę zdziwionej klientce. A z targu przed wejściem do kleparzu nagle nie zostaje nic. Wszystkie staruszki, sprzedawcy, bezdomni ze zdekompletowanymi talerzami znalezionymi na śmietniku, panie z chrzanem, cebulą i warkoczami czosnku, babsztyle z apaszkami w kolorach paskudny, wszyscy oni biegną, truchtają, kuśtykają i znikają. Bo idzie straż miejska. 

Uśmiechnęłam się pod nosem, wrzuciłam biednemu muzykowi 2 zł i obładowana siatami siatkami, pomarańczowymi pomarańczami, chrupkimi długimi rzodkiewkami i kandyzowanymi owocami wróciłam do domu by zażywać witaminę D oraz C na balkonie.
Żydówka z pomarańczami- Gierymskiego
Ta pani to z Warszawy

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Pam pam nie spałam

Co robią studenci architektury na co dzień? NIC
Co robią przed oddaniem nocami? Oto mała próbka.
Jakość potworna- komórka. Ale świadomość ogólne jest. Temat to dom drugi.- czyli dom za miastem. Niepiękne. Ale pot i łzy wylałam.
Miejsc pracy





piątek, 13 kwietnia 2012

Sztuka czytania

Moje ukochane Muzeum MOCAK i tym razem mnie zaskoczył i zorganizował wystawę nie da się ukryć zaskakującą. Co zrobić ze starą książką by stała się sztuką przez duże SZ. Pożółkłe kartki pachną i szeleszczą pod palcami. Zresztą sami popatrzcie.


OOOO. Tak by zrobiła ze skryptem z geometrii wykreślnej.










Tajemnice męskości. Marcie by sie spodobało






środa, 11 kwietnia 2012

No to jazda!



 Z lodowatej Warszawy znalazłam się w wiosennym Krakowie. Aria Torredora grzmi na mojej małej studni kamienicy, a biało błękitny dym wiśniowego tytoniu muska wiśniowy laptop. Miasto nagle stało się małe i całe moje za sprawą białej Toyoty Yaris, a niebieska L stała się od rana moim godłem i tarczą.
Pan Janusz jest nie tylko moim instruktorem ale i przewodnikiem i nie omieszkał mnie poinformować o najróżniejszych drobiazgach dotyczących mojego miasta o których będę donosić na bieżąco wraz z tym jak będę poznawać je bliżej na własne oczy... Po co z tego, że wyszło parę pikantnych szczegółów na temat lotniska na czyżynach, ładnego uniwersytetu Ekonomicznegi i paskudnej opery (która za pewne popełnili moi wykładowcy)skoro  na sucho bez zbadania tematu nie można się roztreścić nad ogółem. Na razie więc cierpliwości.

Ledwo wsiadłam do samochodu już chciałam coś gdzieś jakoś. Wcale nie chciałam słuchać o sprzęgle, napędzie i światłach. Zupełnie nie miałam ochoty na ustawianie przez półgodziny zagłówka i fotela. W głowie miałam głośne  „NO TO WIO!”, a tu nie. Na małym przyosiedlowym parkingu jeździłam w kółko. A przecież ja wiem. Jest gaz sprzęgło i kierownica. To dostateczna wiedza! Mimo to potulnie milczałam. I prosiłam w myślach- JEDŹMY! Nóżki trzeba było zacisnąć i wyczekać swoje. A jednak. Proszę siedzę za kierownicą. Fotel nagrzany. Kierownica jak trzeba- okrągła. Lusterka cztery, a właściwie 6. I to już. Więc kołuję po parkingu. Włączam migacze i jak kobieta mylę prawą stronę z lewą. Pan Janusz pobłażliwy. Śmieje się i grozi palcem. A potem na ulicę, na te dziury wszelkie, i przez Hutę i głębiej, a potem rondo. Jedno i drugie. Szkieletor. Wiadukt. Uczelnia- ulubiona I dalej.

To może małe podsumowanie. Kierowcy w Krakowie mili. Nikt na mnie nie trąbił. Dziur parę, ale ominiętych, podwozie całe. Strat w ludziach ZERO. Strat w samochodach ZERO. Strat w krowach, bądź stodołach ZERO. Pan Janusz pochwalił i powiedział, że na pierwszych jazdach zazwyczaj na miasto nie wyjeżdża. Ponadto człowiek renesansu -co on nie robił i nie nudzę się wcale. Jazdy umówione. I wszystko cacy. Więc chyba jadę. Cycling like a crazy Izabello? Ja driving od dziś. Nowe obroty. Szał. Całuję chłopaka z białego Mini Coopera i idę kleić schody.