środa, 11 kwietnia 2012

No to jazda!



 Z lodowatej Warszawy znalazłam się w wiosennym Krakowie. Aria Torredora grzmi na mojej małej studni kamienicy, a biało błękitny dym wiśniowego tytoniu muska wiśniowy laptop. Miasto nagle stało się małe i całe moje za sprawą białej Toyoty Yaris, a niebieska L stała się od rana moim godłem i tarczą.
Pan Janusz jest nie tylko moim instruktorem ale i przewodnikiem i nie omieszkał mnie poinformować o najróżniejszych drobiazgach dotyczących mojego miasta o których będę donosić na bieżąco wraz z tym jak będę poznawać je bliżej na własne oczy... Po co z tego, że wyszło parę pikantnych szczegółów na temat lotniska na czyżynach, ładnego uniwersytetu Ekonomicznegi i paskudnej opery (która za pewne popełnili moi wykładowcy)skoro  na sucho bez zbadania tematu nie można się roztreścić nad ogółem. Na razie więc cierpliwości.

Ledwo wsiadłam do samochodu już chciałam coś gdzieś jakoś. Wcale nie chciałam słuchać o sprzęgle, napędzie i światłach. Zupełnie nie miałam ochoty na ustawianie przez półgodziny zagłówka i fotela. W głowie miałam głośne  „NO TO WIO!”, a tu nie. Na małym przyosiedlowym parkingu jeździłam w kółko. A przecież ja wiem. Jest gaz sprzęgło i kierownica. To dostateczna wiedza! Mimo to potulnie milczałam. I prosiłam w myślach- JEDŹMY! Nóżki trzeba było zacisnąć i wyczekać swoje. A jednak. Proszę siedzę za kierownicą. Fotel nagrzany. Kierownica jak trzeba- okrągła. Lusterka cztery, a właściwie 6. I to już. Więc kołuję po parkingu. Włączam migacze i jak kobieta mylę prawą stronę z lewą. Pan Janusz pobłażliwy. Śmieje się i grozi palcem. A potem na ulicę, na te dziury wszelkie, i przez Hutę i głębiej, a potem rondo. Jedno i drugie. Szkieletor. Wiadukt. Uczelnia- ulubiona I dalej.

To może małe podsumowanie. Kierowcy w Krakowie mili. Nikt na mnie nie trąbił. Dziur parę, ale ominiętych, podwozie całe. Strat w ludziach ZERO. Strat w samochodach ZERO. Strat w krowach, bądź stodołach ZERO. Pan Janusz pochwalił i powiedział, że na pierwszych jazdach zazwyczaj na miasto nie wyjeżdża. Ponadto człowiek renesansu -co on nie robił i nie nudzę się wcale. Jazdy umówione. I wszystko cacy. Więc chyba jadę. Cycling like a crazy Izabello? Ja driving od dziś. Nowe obroty. Szał. Całuję chłopaka z białego Mini Coopera i idę kleić schody.

1 komentarz:

  1. Warszawa chciałam powiedziec jest już ciepła i przyjemna! Dziś idealna na krótki rękawek. Uważaj żeby nie wpasc pod tramwaj jak już się za bardzo rozpędzisz! Driving like a crazy jest równie przyjemne jak cycling. Chociaż chyba nadal wolę cycling!

    OdpowiedzUsuń

Co myślisz.