wtorek, 1 października 2013

Rouge burz


Tak sobie po cichu grzeszę z czekoladowym browni za 50 eurocentów z kafejki szkolnej,  bluzeczce na ramiączka w 25 stopniowym upale i udaję świętą. Zastępuję sobie tym szaleństwa piątkowej nocy i leczę babskie dolegliwości. Czerwony to mój kolor, tylko czasami wieczorami wchodzi mi w skórę. Z sukienki krwiobiegiem wędruje z  Bordeaux wprost do głowy i wcale nad nim nie panuje. Dlatego potem trzeba przywdziać worek pokutny- (biała bluzeczka na ramiączka) i udawać, że co było, a nie jest, nie pisze się rejestr (C’est parti!). Można iść do kościoła i błagać o wybaczenie majestat za szaleństwa młodości, ale jeśli kto zgrzesz we  Francji to sprawa jest prosta i trudna zarazem.


Podstawową trudnością z ciężkim sumieniem, to donieść je do kościoła. W Montpellier nie ma kościołów, gdyż było to miasto od zawsze protestanckie- hugenockie. W pierwszą moją niedzielę w tym mieście- ja jeszcze niewinne jagniątko szukałam pocieszenia w tej francuskiej obcości. Jak trwoga to do Boga, Ale jedyny kościół jaki znalazłam- cudny gotycki, okazał się galerią sztuki. Dzieła współczesne o charakterze bardzo (nie da się ukryć) wymownym, żonglujące głównie symbolami religijnymi. Artysta Manuel Ocampo. Kościół świętej Anny. Drugą ocalałą świątynią jest katedra.


Katedra


I to tam leczę swoje czerwone nastroje. Z tym, że nie tak jak w Polsce, kiedy chcę. O nie tak łatwo to nie ma. Mszy na co dzień się  nie odprawia- bo nie ma komu. A te niedzielne są tylko dwie. Organista pięknym donośnym głosem śpiewa psalmy garstce wiernych. Dzieci kolorują kolorowanki, jakiś pan pisze smsy, a jakaś para czule się całuje. Sprawa pogarsza się przy przekazywaniu pokoju, bo wtedy już wszyscy się całują i rzucają w ramiona , a powaga miejsca znika. A jak sobie patrzę w witraż i nie mam kogo całować.

Co do łatwości. We Francji nie ma spowiedzi. Żaden ksiądz nie siedzi w żadnym konfesjonale. Drewniane wymyślne pudełka- telefony do nieba, tutaj nie istnieją. We Francji obowiązuje spowiedź powszechna, więc jak powiesz „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu…” to znika problem. Bez pokuty i rachunku sumienia, bez klęczenia na grochu i bez zdrowasiek w kącie. Gdzie ta kara?


Więc się każę sama. Fakt nie biczuję, nie poszczę, ale chyba najboleśniej- nie jadę na weekend integracyjny. Dość mi było tych integracji.

Franchement to nie pokuta to kara boska- wymierzona przez wielkiego Brata Erasmusa, który nie wysłał mi przelewu. Więc zostanę w swoich 10 m kw. A co tam. Popracuję nad uzależnieniem od słońca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co myślisz.