Zupełnie zagubiłam się po świętach. Zatonęłam w książkach i
kserówkach których jeszcze nie zrobiłam a które spoglądają na mnie tęsknym
wzrokiem z niemym błaganie- weź mnie do łóżka i rozwiąż przed zaśnięciem. Ale ja nie chcę nic rozwiązywać nawet nie chcę
się zajmować własnym życiem. Nic nie chcę. Wydaje mi się że to czego mi trzeba
to trwać. Czuję się tak jakbym na nic nie czekała. Jakbym niczego się nie
spodziewała. Opanował mnie zgubny
stoicyzm. Nic nie przyjmować z nadmierną żywiołowością. Szczerze chciałabym to
wyrzucić zmienić. Ucieszyć się z czekających mnie ćwiczeń z Futuro, z mojego własnego projektu urbanistycznego, z
deszczu w kałuży. Albo chociaż zmartwić się brakiem ładowarki. Widać czeka mnie
życie ameby. Niezbyt zdolnej, bez przemyśleń, niezbyt ładnej nijakiej. To na
pewno przesilenie wiosenne, a zima tak niedawno nadeszła. A wiatr wieje mi w
okno, bo na moim osiedlu robi się szczelina areacyjna. Wyje tak okropnie jakbym
miała wilki na balkonie . Więc zanurzę się w tym dźwięku i może usnę szybko.
mam pomysł: udamy swoją śmierć żeniby ja zginęłam w pociągu do krakowa a ty do warszawy. i zaszyjemy się gdzieś w bieszczadach i do końca życia będziemy oglądać filmy z colinem firthem. :D
OdpowiedzUsuń